Przejdź do treści

Miarą mojej twórczości jest bezmiar mojej wyobraźni.

Pociągnięć pędzlem można nauczyć nawet szympansa. Z wyobraźnią jest całkiem inaczej. Ma się ją lub się jej nie ma.

Moja twórczość jest pełna myślenia życzeniowego. Często gdy maluję, nie myślę o tym co maluję, ale o tym co chciałbym namalować.

Nie ma mowy o puszczeniu wodzy fantazji w kwestiach technicznych. Nie ma tak, żeby “coś” lub “ktoś” malowały za mnie. Warsztat musi być pod pełną kontrolą, moją kontrolą.

Rzadko maluję coś, co mi się przyśniło, raczej coś co mi się nie przyśniło.

Cenię zarówno pomysł, jak i wykonanie techniczne dzieła. To pierwsze nieporównywalnie bardziej.

Artyści nie mający szacunku dla odbiorcy są przykładem, w jaki sposób dzieł nie powinno się tworzyć.

Najpierw warsztat i reprezentacja, potem kontrowersja. Nigdy odwrotnie.

Emocja czasem bywa źródłem, ale często bywa jakby technicznym środkiem do uzyskania celu malarskiego. Pierwotnym źródłem wszystkiego jest wyobraźnia.

Patrząc godzinami na obraz, utwierdzam się w przekonaniu, że tak chyba zostawię, po czym przemalowuję.

Moje wspomnienia często niosą za sobą tak duży ładunek emocjonalny, że jestem niemal pewny iż są źródłem inspiracji. Za chwilę zdaję sobie sprawę że tak nie jest; emocje stają się mięsem pożeranym przez wyobraźnię.

Wzorcem uznania malarza jest mentalna kalka stylistyczna.

Moja wyobraźnia karmi się każdą mikrocząstką rzeczywistości. Jest jak Langoliery z opowiadania Stephena Kinga.

Moja dłoń jest sługą mojej wyobraźni.